Odkrywając swoje dziecko – poznaję Montessori

Jakie to wszystko niedopasowane do dzieci! Rozglądałam się dookoła mieszkania, kiedy F. po raz pierwszy usiadł na podłodze w salonie. Zaczęłam, więc zmieniać przestrzeń „do-tej-pory dorosłą”, niewygodną dla dziecka. „O! To tak jak u Montessori” – powiedziała moja siostra, kiedy zobaczyła jak małemu jeszcze F. powyjmowałam z pudełek zabawki i poukładałam je przy piankowej macie. Chciałam by do wszystkiego miał dostęp, żeby widział dokładnie co ma, żebym ja wiedziała co on już ma. „Tak samo jest u Montessori” – powtórzyła siostra kilka tygodni później, gdy przymocowaliśmy do ściany półki na książki dla F., na wyciągnięcie jego ręki. Montessori, Montessori… pomyślałam sobie, co to jest to całe Montessori? Sprawdziłam. Tak zaczęła się moja przygoda z pedagogiką Montessori – to było 2 lata temu.

ZABAWKI. KILOGRAMY ZABAWEK.

Zaczynając swoje macierzyństwo o dzieciach wiedziałam…hmm… właściwie to nie wiedziałam nic. Trochę zbyt ufnie weszłam do świata dziecięcych akcesoriów i zabawek, licząc na to, że jakoś się w tym odnajdę, nie zwariuję i nie zbankrutuję jednocześnie. Kupiłam jedną zabawkę, drugą, trzecią,… febernastą, a później pudełka na zabawki – też ładne, jedno z dinozaurem, drugie z żółwiem. A potem… potem mój mały F. dzień zaczynał od wysypywania z pudełek wszystkich rzeczy, następnie wchodził do pustego pudełka i to była dla niego najlepsza frajda. A jak ciągnęłam pudełko z nim w środku to już w ogóle odlot. Natomiast kolorowe zabawki opatrzone hasłem „edukacyjne” leżały sobie obok.

A mnie to trochę bolało – bałagan kuł w oczy, a niepotrzebne zabawki wywoływały wyrzuty sumienia – zbędne wydatki i zagracona przestrzeń. Chciałam to poukładać sobie i małemu wtedy F. Wybrałam te zabawki, których naprawdę używał, ułożyłam obok maty, żeby widział każdą jedną i mógł po nie spokojnie sięgnąć. Żeby przestrzeń wokół była dopasowana do jego możliwości.

KSIĄŻKI NA WYCIĄGNIĘCIE RĘKI

F. od zawsze lubi oglądać książki. A ja bardzo lubię mu je pokazywać, czytać i oglądać razem z nim. Kupowałam więc kolejne i ustawiałam je na półkach obok moich. Gdy F. chciał jakąś obejrzeć pokazywał palcem na półkę, a ja pytałam, na którą ma ochotę. Głupia ja.

F. nie mówił zbyt precyzyjnie, palcem pokazać dokładnie też się nie da. Więc czas z książką zaczynaliśmy od zgadywanki.

„- ta?
– nie.
– ta?
– nie!
– ta?!
– nie!!!
– to może taka?!?!
– tak tak…”

Ufff! – oddychałam z ulgą gdy zdążyłam zanim przyszła frustracja i złość. Czasem nie zdążałam… Znalazłam więc półki, które nadawały się idealnie, żeby postawić na nich te kilka kolorowych książek. Od tamtej pory F. wyjmuje książki sam. I jest niesamowicie dumny z taty, który wziął wiertarkę i mu je przywiesił. Mała rzecz. Dla niego niesamowite wydarzenie.

MARIA MONTESSORI

F. zadowolony, a ja dumna. Razem tworzyliśmy przestrzeń, w której on mógł poruszać się swobodnie SAM. A potem przychodziła ona – moja siostra i mówiła, że ktoś już to wymyślił i to dawno temu! Ciekawe co jeszcze wymyślił ten ktoś. Sprawdziłam. Zaczęłam czytać. Wsiąkłam.

Maria Montessori. Słyszałam już o niej wcześniej. Jej nazwisko pojawiało się na plakatach promujących prywatne przedszkola i szkoły. Wtedy nie wiedziałam o niej nic. Teraz wiem choć tylko odrobinkę, to każdego dnia coraz więcej. I muszę powiedzieć, że…

Zafascynowała mnie Maria Montessori i jej podejście do dzieci. Bardzo racjonalne, pełne zachwytu, szacunku i miłości, ale bez tapet w pluszowe misie i zdziecinnienia. Powoli zapoznaję się z jej metodami, ideami, pomysłami, badaniami, powoli zagłębiam się w świat małych odkrywców, powoli uczę się moich dzieci i zmieniam dla nich dom mój i mojego męża, na „nasz” dom.

Na razie w świecie Montessori stawiam pierwsze kroki. Jestem amatorem sympatykiem. Chętnie nauczę się czegoś więcej, znasz może książki, artykuły i blogi w tej tematyce? A może też stawiasz pierwsze kroki? Daj znać! Razem raźniej 🙂 

Rate this post
(Visited 303 times, 1 visits today)

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *