Dzisiaj opowiem Ci jak wygląda nasz normalny dzień. Taki normalny, zwykły dzień. Ciekawa jestem jak bardzo podobny jest do Twojego „zwykłego” i „roboczego” dni. Opowiem Ci o moim poniedziałku.
Normalny dzień:
Budzimy się około godz. 7., w sensie ja i Brzdące, bo Mąż wstaje odrobinę wcześniej, żeby przeczytać i odpowiedzieć (w ciszy) na kilka mejli. Tak tak, on z tych, co w 90% pracują z domu.
Potem rodzinnie jemy śniadanie i do 8.30 F. i jego wypełniony zdrowym śniadaniem lunchbox lądują w przedszkolu. A ja i młodszy Brzdąc mamy chwilę dla siebie: trochę zabawo-nauki, jakieś szybkie zakupy i wspólne gotowanie obiadu. W tym czasie Mąż ciągle dzielnie pracuje.
W przedszkolu F. jest do około 12.30, odbieram go po obiedzie i w tym czasie młodszy ma drzemkę. A gdy już się wyśpi, a F. odpocznie to ok. 15 jemy coś sobie wszyscy razem.
Wychodzę z dziećmi na wspólny spacer. Mąż wyklikuje ostatnie literki i cyferki z klawiatury i przejmuje Maluchy, a ja mam czas. Mam czas na chwilę pracy, odpoczynku, na chwilę nic nie robienia, albo na chwilę robienia wszystkiego na raz. Nieważne, ważne że mam swój czas, który przeznaczam na co tylko chcę. I tak aż do 18.
Bo potem to już kolacja, kąpiel, książka i spać. Dzieci spać, bo Mąż i ja oglądamy jeszcze serial albo gotujemy obiad na następny dzień. A co. Taki dzień.
Tak wygląda nasz normalny, zwykły dzień.
Dzień, który się jeszcze nie wydarzył.
Zawsze k* coś.
Zgubione klucze. Kaszel. gluty, gorączka. Rozcięta broda, sor, wizyta u lekarza. Odwołana fizjoterapia (oh nie! to przecież moja ulubiona godzina poza kichającym i smarkającym domem!). Kolejne badania, zepsuta zabawka, zasikane w nocy prześcieradło (to najmłodszy, żeby nie było, że ja). Mąż wyjeżdża do warszawskiego biura i zostawia mnie sam na sam na min. 48h między dwoma wulkanami… A wtedy się zaczyna: nie taki obiad i nie-to-miało-być na kolację, „on mnie bije, a ja mu tylko oddaję” i te wieczorne groźby z zastraszaniem matki: „Mamo, wiesz ja dzisiaj nie idę spać!”. 😉
I nie chwalę się tu, ani nie żalę. Ja po prostu jestem pod wrażeniem, jak wiele rzeczy może się wydarzyć w ciągu dnia i całego tygodnia – zdarzeń „niezaplanowanych”. Zarówno tych wielkich: choroby (te nękały nas przez cały ostatni miesiąc), szczepienia (te ciągle odwołujemy i przekładamy), wyjazdy Męża do Warszawy (te zdarzają się zazwyczaj wtedy kiedy wszystko się powoli układa, a on wyjeżdża i układać trzeba od nowa), albo tych mniejszych: tysiąc-sto awantur i małych wojen zbuntowanych Brzdąców, zgubione i czasem odnalezione rzeczy.
Ciekawa jestem, czy z dziećmi można się nudzić.
I tak sobie teraz czekam na „zwykły dzień” i zastanawiam się, co jeszcze przyniesie mi jutro. Co tym razem zdarzy się w poniedziałek, że załamię ręce albo podskoczę z radości? A może to właśnie jutro, będzie ten po-prostu-poniedziałek? 😉