Mindfulness – gdy zabrakło mi samej siebie

Od kilku miesięcy staram się pokazywać tutaj, na ZrobmyCisze.pl, jak próbuję oswajać moje Brzdące z ciszą, jak próbuję pomóc im poczuć spokój w sobie. Jednak dzieci są przede wszystkim świetnymi obserwatorami i najlepiej uczą się patrząc na ludzi w swoim otoczeniu, a najwięcej patrząc na swoich rodziców. Pokazując więc moim dzieciom „ciszę” i „spokój” muszę sama je znać. Nie nauczę ich jak odnajdywać się w świecie swoich emocji, jeśli sama nie będę tego umieć.

Ale coraz częściej mam wrażenie, że zarówno „spokój” jak i „ciszę” zgubiłam gdzieś między zwykłą codziennością, a miliardem spraw do załatwienia, o których nie dość, że trzeba pamiętać, to jeszcze powinno się je systematycznie wykonywać.

To pewnie przez to, że dokonując dzień w dzień wyborów co dam radę zrobić, a co będzie musiało poczekać to najszybciej rezygnuję z samej siebie. Mam wrażenie, że żyję w wiecznym niedoczasie, realizuję 50% planów i ciągle odkładam coś „na pierwszą wolną chwilę”, która w ogóle nie przychodzi. W mieszkaniu ciągle czeka lista spraw do załatwienia, przy dwójce Brzdąców nawet te najprostsze zajmują dwa razy więcej czasu i dwa razy więcej ich jest. Czekam więc na wieczory, kiedy mogę zająć się większością z nich, a inne, najczęściej te związane ze mną samą, przepisuję na koniec listy. Licząc na to, że kiedyś przyjdzie na nie czas. A potem… potem po prostu mi siebie brakuje. Od innych słucham, że przecież właśnie tak to jest „być matką”…

Potem siadam z kalendarzem w ręku patrząc na to ile dni znów przeleciało przez palce, jeden po drugim, niemalże niezauważone. A przede mną mnóstwo ważnych decyzji, o których wiecznie myślę i ciągle analizuję poszczególne rozwiązania. Podobno czasem  wystarczy się zatrzymać i nabrać do wszystkiego odrobinę dystansu. Tylko jak to zrobić?

Czytając i szukając rozwiązań dla moich małych „hajnidów” po raz kolejny trafiałam na dziwny wyraz, który oznacza trochę wszystko, a trochę nic. MINDFULNESS. Czyli sposób na uważną obecność „tu i teraz” ze sobą, swoimi emocjami i z całym zabieganym światem wokół, a nie „w pierwszej wolnej chwili” lub „trochę później”.

Zaczęłam więc czytać i szukać rozwiązań dla samej siebie. A świat trochę oszalał na punkcie mindfulness, więc jest co czytać. Sama tylko książka, polecana na start, Jona Kabata Zinna, człowieka który zaraża innych praktykowaniem „uważności świadomej i nieosądzającej” ma blisko 600 stron! 😀

Ale nie wszystkiego da się nauczyć po prostu o tym czytając. Zwłaszcza wtedy, kiedy czyta się o ćwiczeniach… i kiedy w trakcie pojawia się mnóstwo pytań. Chyba za dużo tych pytań zadawałam Mężowi, bo to właśnie dzięki niemu (ja już w zostawiającego prezenty Świętego Mikołaja nie wierzę) jestem już w 5 tygodniu „8-tygodniowego kursu uważności”! 

I mam nadzieję, że w końcu uda mi się znaleźć mnóstwo czasu, żeby opowiedzieć Wam o moim mindfulness tutaj, na ZrobmyCisze.pl. I że uda mi się, pokazać Wam, jak odnajduję spokój w sobie.

To taki wpis na początek. O tym skąd w ogóle pomysł na „mindfulness”, skąd 8-tygodniowy kurs. Dam znać, czy było warto wyrywać się ze swojej codzienności i w godzinach szczytu przemieszczać się po Warszawie w poszukiwaniu ciszy 😉

Rate this post
(Visited 172 times, 1 visits today)

Zostaw swój komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *